Tanchum Grinberg urodził się w Błoniu pod Warszawą w 1913 roku. W 1941 r. wraz z matką, trzema młodszymi braćmi i siostrą został przesiedlony do warszawskiego getta. Choć z zawodu był szewcem, pracował w warsztacie gdańskiej firmy futrzarskiej Fritza Schultza. Pewnego dnia po powrocie z pracy zastał puste mieszkanie. Cała jego rodzina została wywieziona, prawdopodobnie do Treblinki. Niedługo później sam Grinberg został deportowany z Warszawy do Treblinki, gdzie został wybrany do pracy jako szewc. Brał czynny udział w przygotowaniach do powstania 2 sierpnia 1943 r. Uciekł z obozu i schronił się we wsi Sterdyń, oddalonej zaledwie 18 km od Sokołowa Podlaskiego, a następnie wstąpił do oddziału partyzanckiego. Po wojnie osiadł w Izraelu i zginął w wypadku samochodowym w 1976 roku.

W obozie [w Treblince] mieliśmy konia i wóz, który woził cegły i glinę. Był też jedenastoletni chłopak z Częstochowy, który małym wózeczkiem woził nieczystości do lazaretu. O drugiej po południu nasz zaufany człowiek wyjął z magazynu dwie skrzynki granatów z zapalnikami i chłopak przywiózł je nam do warsztatu. Wzięliśmy też trzydzieści siedem karabinów, które były długie i dlatego zabrał je Żyd od wożenia gliny. Przewiózł je do garażu, w którym pracował inny częstochowski Żyd. Ten broń wyczyścił i załadował każdą sztukę pięcioma kulami. Pod podłogą mieliśmy kilka rewolwerów. Zerwaliśmy deski, wyjęliśmy je i rozdaliśmy. Nie starczyło, rzecz jasna, dla wszystkich, ale dostali je kapo, brygadziści i kierownicy kolumn. Żydzi z obozu śmierci wiedzieli o wszystkim, znali godzinę, ale nie mieli broni. Na sygnał mieli rozbroić Ukraińców, potem mieliśmy się do nich przedostać. Wszystko było gotowe. Czekaliśmy.

[…] Tuż przed czwartą [2 sierpnia 1943 r.]„Kiwe” dopadł chłopaka, który miał kieszenie wypchane pieniędzmi. Zawołał go i znalazł mnóstwo gotówki. Zaczął go straszliwie bić. Obok przechodził inny Żyd. „Kiwe” go zatrzymał i też znalazł u niego pieniądze i złoto. Obu zabrał pod nasz barak i bił. Bojąc się, że nas wsypią i Niemcy po prostu otoczą barak i nie będziemy mogli wyjść, postanowiliśmy działać, choć nie było jeszcze czwartej trzydzieści. Jeden z nas podszedł do okna i zastrzelił „Kiwe”. Na rowerze nadjechał Suchomel. Strzelaliśmy do niego, ale niecelnie. On strzelał w naszym kierunku. Zaraz zerwaliśmy linię telefoniczną i – już zgodnie z planem – pobiegliśmy podpalić magazyny i baraki. Już godzinę wcześniej zostały one z czterech stron oblane benzyną. Podpaliliśmy je i całe płonęły. Wieżyczki, z których wywabiono Ukraińców, były puste. Oszukaliśmy Ukraińców i sami zeszli na dół. W ogóle nie wiedzieli, co się dzieje. Wielu rzuciło broń i się pochowało. Niektórzy jednak strzelali, więc my krzyczeliśmy: „Nie strzelać, koniec wojny!”. Zamieszanie było ogromne. Jak tylko zaczęło u nas płonąć, z drugiego obozu, który był oddalony o dwa kilometry, Niemcy przysłali pomoc. Ich linia telefoniczna nie była uszkodzona, więc zadzwonili do Małkini, Węgrowa, Sokołowa i nawet z Siedlec przybyła żandarmeria, Wehrmacht, Ukraińcy i granatowa policja. Wszystko otoczyli i nawet ci, którzy zdołali się wyrwać, dostawali kulkę.

W obozie śmierci też zawrzało. Jeden z czeskich Żydów o nazwisku Żelo, były oficer, wyrwał Ukraińcowi broń i zaczął strzelać. Przecięto też druty i padła komenda: „Z baraków, uciekać!”. W ostatnim momencie chwyciłem marynarkę i w szewskim fartuchu, z nożem w ręku przeskoczyłem przecięty drut. Za tymi drutami były druty przeciwczołgowe. Trudno było je przeciąć, więc się przez nie przedzieraliśmy. Niejeden zostawił tam but i uciekał w jednym. Wokół świstały kule. Wielu padało. Treblinka płonęła. Grupa biegnących wokół mnie malała. Po piętnastu kilometrach wraz z trzema osobami znalazłem się w lesie. Powiedziałem im, że musimy znaleźć gęste zarośla i się w nich ukryć, bo biec dalej nie jest bezpiecznie. Przed nami i za nami strzelano. Tymczasem zaszło słońce. Przenocowaliśmy w lesie. Przede wszystkim powiedziałem, że nie wolno rozmawiać, bo mogą się kręcić patrole. Dopiero w środku nocy zaczęliśmy roztrząsać, czy zrobiliśmy dobrze, czy źle. Najważniejsze, że wyszliśmy z obozu.

Na podstawie: Archiwum AŻIH relacja 302/153 oraz www.holocausthistoricalsociety.org.uk