Aron Czechowicz urodził się w 1904 roku w Warszawie. Z zawodu był kamasznikiem i kupcem, miał sklep na Solnej 20, mieszkał z rodziną przy Lesznie 63, latem 1942 r. pracował u Toebbensa. Został wywieziony do Treblinki 9 IX 1942 r., tam zginęło dwoje jego dzieci, żona [miała 32 lata] i matka, a nieco później szwagier. Uciekł z obozu po kilku tygodniach (w nocy), ukryty w stercie ubrań. Po wojnie mieszkał w Łodzi, potem wyjechał do Wenezueli.

[W Treblince] poszliśmy do roboty. W sortowni pracowałem dwa dni. Potem wybrali mnie do Toten lagru (drugi obóz). Co dzień takich kilku wybierali. Tam pracowało ok. 200 osób. Stamtąd mało kto uciekł. Rajzman wie, jak się stamtąd wydostałem, bo się potem jego trzymałem. Kiedy mnie zabrali do tego 2-go obozu, od razu kazali z drugim łapać taką drabinę. Tam ich leżało sporo. Na tych drabinach nosiło się trupy z gazowni do dołów. Trupy leżały na stosie przed komorą.  Każda komora miała wrota jak stodoła, a przed nimi rampa. Były trzy komory gazowe. […] Ja na początku, jak wpadłem do tego piekła, to sam nie wiem, co się ze mną działo. Całkiem odchodziłem od zmysłów. [Potem podczas pracy w lesie Czechowicz uciekł do grupy z pierwszego obozu. Pracował w sortowni rzeczy.] Robota przy sortowaniu była taka: staliśmy przy kupie ciuchów i odkładaliśmy – bielizna do bielizny, wełna do wełny, jedwab do jedwabiu, w kupy, na prześcieradła. Potem się to zawiązywało w toboły, a inni odnosili. Raz na miesiąc czy na dwa tygodnie ładowaliśmy to na wagony. Tak szybko, pod takim biciem, z takim hałasem, że kupy łachów na kilka pięter wysokie ginęły w mig, i w pół godziny już wszystko było załadowane. Niektórzy wkradali się do wagonów i pod ciuchami wyjeżdżali, a potem musieli wyskakiwać przez okienko. Mnie się nie udało tak urządzić. Jedna myśl mnie tylko prześladowała: ucieczka. Zacząłem trochę zbierać na ten cel pieniędzy. Miałem już sporo złota i biżuterii. Patrzę – rewizja, obok mnie przeglądali worek jednego, miał jabłka, cebule. Mnie jakoś nie zauważyli. Rajzman ostrzegał mnie: „Czechowicz, ty zginiesz.” Wtedy się zląkłem i ten cały chlebak wrzuciłem do ubikacji.

Wszyscyśmy chcieli uciec, planowaliśmy, jak to zrobić. Rajzman mówił, że ma czas i kombinował z Ukraińcami, aby się z ich pomocą wydostać, on i Anigsztajn.

Dobrałem sobie jednego, Szoken się nazywał. On już raz uciekł ze szmatami. Wrócił do Węgrowa, a tam znów urządzili akcję i on się dostał po raz drugi, i znów dotarł do Treblinki. Ten już wiedział, co ma robić. Od razu złapał miotłę i zaczął sprzątać wagon. […] Zbierałem pieniądze i chowałem w szmatach. Zdarzało się, że przepadły, jeśli szmaty przenoszono. […] Szmaty, jak długo leżą, to się ubijają, można sobie zrobić w nich skrytki. Porobiliśmy sobie takie wgłębienia, Szoken i ja. […] Było to jakoś w końcu października. Powiedziałem do Szokena „Słuchaj, dziś za wszelką cenę.” Wyrobiliśmy sobie doły w szmatach – ostrożnie, żeby nikt nie zauważył. Szoken przykrył mnie paltami. Jego znowu przykrył jeden chłopak z Częstochowy. […] Mało się nie udusiłem. Pot, strach, niepokój. W nocy palto odsunąłem, żeby złapać powietrza. Lękałem się, że może się Szokenowi nie udało. To było moje największe zmartwienie. Leżałem do 12-tej (miałem zegarek ze świecącymi wskazówkami). Postanowiliśmy uciec o 1 ½. O 12-tej zauważyłem, ze jest widno na placu, że to oficer inspekcyjny chodzi i sprawdza. Zasypałem się z powrotem w szmatach. Było widno, bo przy parkanie były doły, gdzie spalano trupy i ogień w nich się palił. O 1 ½ czołgam się i wołam po cichu „Szoken”, ale nikt się nie odzywa. Wróciłem do mego schowka i zacząłem płakać. Po 15 minutach wychodzę i znów wołam. Tym razem się odezwał. Obaj czołgaliśmy się do dołów. Były najpierw doły, potem nasyp i parkan.

Szoken pierwszy przeskoczył. Podąłem mu rękę. Parkan tworzyły druty kolczaste przeplecione gałęziami choiny. Parkan cały zadrżał. Oparłem się o słup wszedłszy po podporze słupa i skoczyłem. Szoken leżał już w trawie po drugiej stronie. Ucałowaliśmy się i rozpłakali.

Przez tor uciekliśmy do lasu. Całą noc szliśmy. Dostaliśmy się do Kosowa. Tam byli jeszcze Żydzi. Wyrobiłem sobie dowód w Kosowie i przyjechałem do Warszawy, na Pelcowiznę. Kiedy byłem w Kosowie, 600 osób stamtąd pognano na piechotę do Treblinki.

Szoken też odstał się do Warszawy. Brał udział w próbie powstania w styczniu 1943. Rannego przywieźli go do Treblinki i tym razem zginął pod gazem.

Na podstawie: Archiwum AŻIH relacja 301/688